Obudziłam się o 4tej rano w jedynym z hoteli w najstarszym mieście świata Varanasi, który uznawany jest za styl „zachodni” – to miejsce, gdzie gościł nas pierwszej nocy nasz gospodarz, ze względu na zaplanowane tury poznawania tego miejsca
Hotel otacza rozległy egzotyczny ogród z basenami i nie ma nic wspólnego z aktualnym stylem tzw. „zachodnim”, ale gdy obudziłam się tego poranka, słysząc nocne odgłosy ptaków i innych bliżej niezidentyfikowanych zwierząt, nie dochodziło tak naprawdę do mnie, co się wydarzy.
O 4:30 czekał na nas w lobby nasz przyjaciel i jego kolega, by zabrać nas w odkrywanie Świętego miejsca kultu Varanasi
Poranek był głęboko czarny a my jechaliśmy wypuszczonymi ulicami miasta, które budziło się wraz ze słońcem do życia.
Mijaliśmy sklepiki i stragany na których rozkładano owoce i kwiaty, otwierano markizy, zwierzęta budziły się i oznajmiały swój byt…
Gdy dotarliśmy do historycznego i znanego ronda, z którego prowadziła wyłącznie piesza już droga do brzegu Gangesu, poczułam uderzenie buzujących motyli w brzuchu.
Szłam ulicą z pomarańczową aurą, mijałam ludzi w najbarwniejszych szatach, uprawiających jakieś modły, medytujących albo śpiewających poranne pieśni, częściowo też zmierzających w stronę świętej rzeki.
Owinięta chustą w długiej sukience i tak nie mogłam ukryć swej inności… nie było to jednak niemiłe, jak w innych krajach zdarzać się może.
Tu najdziwniejsi ludzie po prostu się przypatrywali, w milczeniu i zadumaniu… w magii swych myśli
A ja szłam cicho w tym zgiełku muślinującego się poranka… Im bliżej Gangesu tym węższe uliczki, zastawione czym się da, kobzy grające w uszach, w rytm których gdzieś z dzbana wyślizgiwała się w pion kobra… jak z baśni Alladyna
Zapachy otaczały moje zmysły, czułam narastający rytm bicia serca i ogromną moc bytu
Aż budynki stały się bardziej kolosalne, w starej czerwonej cegle odbijały się promienie wychodzącego słońca…
I wtedy pojawił się przede mną – GANGES święta rzeka
Kult
Modły i naturalizm wierzeń
Marzenia
Cud
Stojąc na szczycie schodów, spoglądałam na przeogromną rzekę, a płaska jej tafla niczym najdelikatniejszy aksamit rozpościerała się swym porannym połyskiem w sino różowych barwach
Brzeg zabudowany budynkami, które są symbolami ważności tego miejsca, bo każdy z nich to rodzaj prezentu wybudowanego przez jakiegoś Maharadżę lub królową w darze dla ówczesnego władcy.
Przyglądając się z góry dojrzewałam w myślach, jak eklektyczne jest moje odczuwanie
W oczekiwaniu na umówioną łódż, przyglądałam się ludziom wchodzącym z namaszczeniem na brzeg świętej wody.
Dostrzegałam naturalizm i pierwotność ruchów ludzkich ciał, w których doznania i wiara w spełnienie po kąpieli w Gangesie podczas wstającego słońca odradzała niesamowicie naturalne reakcje.
Kobiety rozpuszczały swe cudowne włosy, zakładały cieniutkie jedwabne suknie i zanurzały z namaszczeniem swe brązowe ciała … Pieściły się świętą wodą polewając każdą cześć swego ciała jej kroplami, moczyły długie włosy, masowały skórę … budząc w sobie wiarę w namaszczenie siebie
Mężczyżni zaś wskakiwali do wody jak namaszczeni szaleńcy. Oddawali wieczyste pokłony, zanurzając całą głowę z wielką energią, uginając ciało w pół… i tak w rytmicznym tempie.
Niektórzy zaś, zasiadali mokrzy na wyszukanej skałce wolnego miejsca i zaczynali śpiewać przejmującym głosem w stronę wstającego słońca …
Wsiedliśmy na drewnianą łódż, którą wcześniej zorganizował wraz z wioślarzem nasz przyjaciel .
Popłynęliśmy wzdłuż wybrzeża doznając rozłożystości odprawiających się modłów zanurzonych w wodzie brązowych ciał.
Dziesiątki łodzi czekających na wyprawy w głąb i ta niesamowita aura hinduskiej muzyki wydawanej z transu ludzkich uniesień…
Rzeka ta jak wiadomo pochłania wszystko co hinduizm jej daje, oddając w zamian namaszczenie i chrzest wieczny – uznany w hinduizmie za najważniejszy obrządek.
Przed dopłynięciem do iście egzorcystycznego miejsca, wypuściłam też malutki wianeczek ze światełkiem na środku świętej wody, zostawiając weń magiczne życzenie (…)
Na chwilę przejęłam wiosła, by jako urodzona lake girl doświadczyć i tej oczywistości, choć tutaj okazała się ona znów tak nietypowa, że łodzie przepływające koło nas z zainteresowaniem przyglądali się memu wyczynowi 😊)))))
Po ustaleniu kierunku do miejsca gdzie odbywają się obrządki palenia ludzkich ciał, oddałam stery i przeszłam w stan niebiańskiego rozkoszowania się magią miejsca.
Ta cisza w tej niesamowitej głębii odgłosów i palącego się ognia na kamiennym stoku, umieszczonym po prawej strony od głównych schodów zajęła mnie w całości.
Stary obrządek hinduski mówi, by spalić zwłoki zmarłego, a jego prochy rozsypać na wodach rzeki Ganges.
Ten rytuał odprawia się po dziś dzień, uczestniczą w nim tylko mężczyżni ( ponieważ rzekomo kobiety zbyt bardzo histeryzują ) i to oni polewając zwłoki zmarłego olejem, podsycają ogień, aż do całkowitego spalenia ciała, po czym zbierają popiół i czynią obrządek oddania ich do świętej rzeki.
Wyjątek innego pochowania stanowią kobiety w ciąży i dzieci, oraz osoby które umarły na skutek ukąszenia kobry. Te które umrą w tym stanie, wrzucane są do Gangesu bez spalenia. Obciążone kamieniami ciała znikają więc w rozległych głębinach… Trafić się może, że ujrzymy ludzką głowę lub nawet ciało, które wypłynie na wierzch rzeki. Nikogo to tutaj nie zadziwia…
Niewiarygodnie wspaniałe jest to, że z rzeki nie ulatnia się żadna woń, żaden smród, o którym tyle się mówi powszechnie
A może jest to takie przenikniecie w ten świat, podczas pobytu tam, że się tego po prostu nie czuje.
Ja wyczułam jedynie „woń” palonej skóry i włosów, po tym jak wyjęłam chustę którą miałam na sobie ów poranka z walizki, 3 dni po dotarciu do Honkgongu.
Po takim rytualnym odlocie, powrót krętymi uliczkami , o szerokości max 1,5 m, obsadzonej mnichami lub innymi namaszczonymi z powołania ludzmi o najróżniejszych wyglądach, wytworach na twarzach, nogach , głowach i rękach staje się normalną ucztą dla doznań.
W jednym z takich miejsc, gdzieś w głębokim zaułku, do którego nigdy sama nie trafię po raz kolejny, zostaliśmy ugoszczeni pokazem oryginalnie wytkanych slik chust i sari.
Siedziałam na miękkich poduchach na podłodze, a przede mną odgrywał się istny pokaz teatralny materiałów, szat i gotowych tkanin, do typowego hinduskiego stroju…
Powrót do hotelu okazał się jak spadanie w przestrzeń. Nie możesz wyobrazić sobie żyć w takich warunkach, ale wracając do normalności już tęsknię za tą magią.
Orzeżwiające pływane w ogrodowych basenach przyhotelowego dostatku odświeżyło mnie na dalsze odkrywanie Varansi …
Następnego dnia trafiłam na powitanie dnia do różowej świątyni — przynależącej do uniwersytetu.
Sama architektura budowania ulic i wszystkich budynków uniwersyteckich wraz z ów budowlą temple sprawiają przeniesie się do rzeczywistości kolonialnej.
Każdy z budynków jest ogromny i otoczony własnymi ogrodami i ozdobnymi bramami, a same ulice doń wiodących są bardzo szerokie, obsadzone egzotycznym drzewostanem.
Do temple … wybrałam się z mnichem … który w swym spokojnym i pełnym rezerwy obyciem, oprowadził mnie po magii tego miejsca.
Zwieńczywszy ten udział najbardziej kllimatyczną jogą w budzących się ogrodach … doprowadził mnie do stanu lekkości i ukojenia. To podczas tego jogowania zetknęłam się z naturalistycznymi figurami, które zwykłam robić naturalnie jako dziecko. Zadziwiające jakie mają one odzwierciedlenie w ćwiczeniu ciała i duszy.
Byłam jak zaczarowana, wyciszona i bezgranicznie szczęśliwa.
Nieprawdopodobne jest uczucie świadomości, gdy można doświadczyć samowiedzy o sobie. Poznać siebie i dawać sobie rozkoszy bytu.
A gdy dowiedziałam się, że gdy do tego miejsca chłopak zaprosi dziewczynę na randkę, ich przyjażń oznacza coś wyjątkowego. Takie parki usnute czystym uczuciem i budzącą się miłością to częsty obraz który można tam spotkać. Uraczające to i słodkie.
Dzień wypełniony buddyjskimi klimatami musi być namaszczony wizytą w miejscu, gdzie Buddha założył swoją pierwszą osadę ze świątynią, w której przekazywał swoje najpierwsze nauki,,,
To nieopodal Varanasi malutkie starożytne miasteczko Sarnath – wykopalisko roztoczyło się z kolei jak miejsce pielgrzymkowe, do którego zmierzają całe grupy mnichów i ascetów różnych odłamów.
Miejsce usłane ciszą i gorącem … a nieopodal krokodyle …
Tu nastąpiło przesilenie. Całość doznań się tak skumulowała, że zaczęliśmy ówczesnymi zabawami jego doznawać.
Odprawialiśmy jogowe modły, rozmawialiśmy z najdziwniejszymi kreaturami ludzkimi i napawaliśmy się ówczesnym jestestwem
Mały chłopczylek chodził za mną jak piesek — chcąc sprzedać mi zapewne ukradzioną figurkę — GANESHA- HINDUSKIEGO BOGA sukcesu, zdrowia i nowych początków 😊
Gdy ją ostatecznie od niego kupiłam, stanął na rękach i zrobił obrót w tył do mostku, niczym zwinne zwierzątko w puszczy…
Nie sposób podsumować tych wrażeń. Jestem nimi po prostu przepełniona, jakbym została ochrzczona w dorosłości…
Ciekawe czy wrócę w to miejsce. Mam tu co prawda umówioną wyprawę do indyjskiej dżungli na słoniach – lecz w nieznanym terminie,
Ale już sama myśl o tym wydaję mi się tak nieprawdopodobnie spektakualarna, że aż trudna do realizacji 😊
Namaste !
Podległość naszych myśli i skojarzeń jest nieogarnięta. Dopiero Zderzenie z takimi miejscami, ludźmi i sytuacjami otwiera nas na szersze obszary postrzegania. Niesamowicie to ujęłaś!
PolubieniePolubienie
Pełna magii wyprawa! Wspaniałe obrazy i ta przejmująca nuta istnienia. Wrażenie ogromne musi robić Ganges i jej atmosfera na żywo! Fajnie że się tym tak magicznie podzieliłaś!
PolubieniePolubienie